Dylemat wyboru butów na wyprawę górską to jedna z najtrudniejszych decyzji i czasem jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć tego kluczowego poranka, kiedy wyruszamy w góry. Jeśli mieszkamy w górach (tak jak autor) i (również jak autor) mamy pełną szafę przeróżnych butów, trzewików i buciorów z przeznaczeniem górskim, to możemy zastanawiać się: jakie buty wybrać w góry w zależności od warunków?
Trudniej jest, gdy gdzieś w wielkim mieście z dala od gór planujemy nasz ekwipunek. Decyzje wtedy podjęte, gdy już znajdziemy się w górach, będą implikować wygodą lub katorgą, sukcesem lub porażką, bezpieczeństwem albo zagrożeniem naszego zdrowia i życia. I to wszystko przez ten kawałek skóry czy szmatki z podklejoną gumą!
Świadomi ważkości naszych decyzji, stoimy tak przed szafą i nerwowo kombinujemy: jaka będzie pogoda, czy będzie śnieg, co z moimi kostkami? Pół biedy, jeśli mamy już jakieś doświadczenie i świadomość. Gorzej gdy jesteśmy „zieloni” i stoimy w sklepie przez kilkudziesięciometrową półką z wytworami branży obuwniczej i co jedne to piękniejsze i co jedne to droższe. Sprzedawca atakuje nas terminami technicznymi, cechami i właściwościami. Strzela jak z karabinu maszynowego vibramami, tinsulejtami, membranami, kanalikami i całą inną terminologią, która brzmi dla nas jakby mówił po węgiersku. Cóż, takie czasy – wybór mamy ogromny a przez to możemy być coraz bardziej zagubieni. Dlaczego postaram się doradzić, jak dobrać buty w góry, ale zacznę od kilku wspomnień.
Pamiętam dobrze czasy, kiedy w naszym kraju panował jeden, jedynie słuszny wzorzec turysty górskiego (od pasa w dół): spodnie pompki, grube wełniane skarpety i buty pionierki! I tak przez cały rok. Oczywiście z pewną modyfikacją na zimę lub deszczowe lato, bo dochodziły ortalionowe getry. Co za szyk i funkcjonalność! Zimą odmrożenia a latem sauna. Dla młodzieży informacja – to wcale nie było tak dawno, bo jakieś 30 lat temu.
Pamiętam właśnie, gdy jakoś w połowie lat osiemdziesiątych kolega – redaktor naczelny kwartalnika “Tatry”, poprosił mnie bym coś napisał na temat „jakie buty w góry”. Ja jako młody jeszcze bardzo „pistolet” górski miałem dość awangardowe podejście do tego tematu i w mym artykule zburzyłem i wyśmiałem ten „traperski” uniwersalny model. Jak się okazało po latach – miałem wizję proroczą i te trendy dywersyfikacji obuwia ziściły się z nadmiarem w dzisiejszej rzeczywistości.
Po tym przydługim wstępie przejdźmy więc do praktyki i spróbujmy zastanowić się, jak dobrać buty w góry, by wstrzelić się w nasze potrzeby, a przy tym nie przedobrzyć i nie przepłacić.
Zanim ruszymy do sklepu lub zaczniemy pakować plecak, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: co ja właściwie będę w tych górach robił? No bo jeśli tylko pił piwo na Krupówkach, to na dobrą sprawę wcale nie są mi buty potrzebne 🙂 Nie mają też zapewne problemów z odpowiedzią na to pytanie wspinacze, bo po prostu kupują jedną parę sandałów (ewentualnie lekkich butów podejściowych) i jedną parę butów wspinaczkowych.
Jednak turysta górski staje przed problemem. Dlatego zanim udasz się do sklepu, by kupić buty górskie, odpowiedz sobie na następujące pytania:
Na te pytania i jeszcze pewnie wiele innych trzeba najpierw odpowiedzieć. Bo musimy zakodować sobie prawdę absolutną: nie ma rzeczy uniwersalnych (do wszystkiego), a jeśli są… to są do niczego. Tak samo niestety jest z butami górskimi. Nie ma butów jednocześnie odpowiednich do temperatur niskich i wysokich, jednocześnie sztywnych i miękkich.
Dla przykładu, jeśli więc ustaliłem, że będę chodzić tylko latem i tylko po niezbyt wysokich górach w kraju i za granicą i w dodatku po szlakach, to kupuję buty lekkie i oddychające. W dalszej części spróbujmy to sobie jakoś usystematyzować.
W ciepłych i suchych włoskich Dolomitach przydatne będą podejściówki bez membrany za to z w miarę wąskim noskiem by ułatwić przejścia trudniejszych miejsc na via ferratch.
Jeśli naszym celem mają być nasze ukochane Tatry albo podobne wysokością góry na zbliżonej szerokości geograficznej i co więcej planujemy penetrować je tylko latem, to powinniśmy zdecydowanie stawiać na lekkość i wygodę. Wystarczą nam do takich penetracji buty trekkingowe z najbardziej softowej kategorii.
Gdybyśmy więc podzielili buty trekkingowe na 3 kategorie: A, B i C (jako najbardziej pancerne), to na Tatry latem całkowicie starczą nam buty kat. A, maksymalnie B. Można oczywiście kupić buty w całości wykonane ze skóry, ale po co? Pewnie, że są trwalsze (zwykle), jednak też zdecydowanie droższe. Też z tą trwałością nie przesadzajmy, bo raczej co kilka lat chcemy mieć coś nowego.
Ja preferuję buty gdzie skóra (nubuk) łączony jest z zaawansowanymi tekstyliami. Takie buty są i lekkie i trwałe bo skóra umieszczona jest w miejscach tam gdzie but jest narażony na uszkodzenia. Ważniejsze od skóry jest to by but był sprytnie „oblany” rantem z gumy naokoło a zwłaszcza w kluczowych miejscach czyli na palcach i po bokach przedniej części stopy oraz na pięcie. Nie jest dobrze jeśli guma jest całkiem nisko i skóra spotyka się bezpośrednio z podeszwą. W tym miejscu but będzie nam najczęściej przemakał.
Przy okazji przemakania trzeba poruszyć kwestię membrany w butach. Jeśli decydujemy się na membranę, to raczej Gore-tex. Nie żebym dostawał bonusy od Gore, ale trochę butów przetestowałem i teraz już wiem, jakie są różnice pomiędzy membraną a „prawie” membraną.
Pozostaje jednak pytanie: czy membrana ma sens w butach trekkingowych lub górskich? Odpowiedź jak to zwykle bywa nie jest jednoznaczna. Jeśli wędrujemy po mokrych górach, jak np. w Skandynawii, to membrana może nam się przydać, bo często pada, jest dużo potoczków i kałuż, a także generalnie nie jest zbyt gorąco. Ale jeśli chodzimy przede wszystkim po Tatrach, to czy warto inwestować więcej w buty z membraną? Dobra membrana spisuje się doskonale, bo nie puszcza wody do środka, ale czy to znaczy, że w bucie mamy sucho? Nie do końca! Bo jak dotąd nie wynaleziono takiej membrany, która zdołałaby odprowadzić takie ilości wilgoci, jakie produkuje nasza stopa. Tym bardziej, że dodatkowo wstrzymuje respirację warstwy skóry czy materiałów. Tak więc nawet przy umiarkowanym wysiłku nasza stopa i tak będzie wilgotna.
Jeśli koniecznie chcemy mieć na wędrówki w Tatry buty z membraną, to oczywiście może tak być, ale równie dobrze (a wręcz może nawet lepiej) sprawdzą się buty bez membrany. Przecież wychodząc w góry raczej staramy się wstrzelić w dobrą pogodę, a nie polujemy na deszcz. Więc statystycznie na to patrząc, membrana może się przydać w Tatrach i innych polskich górach, ale najprawdopodobniej rzadko skorzystamy z jej wodoodporności. Bardziej przydatny natomiast będzie dobry system wentylacji buta, czyli np. różne kanaliki umieszczone pod wkładką, To one pomogą nam skuteczniej odprowadzić wilgoć na zewnątrz wraz z nadmiarem ciepła.
Tak na marginesie: łączenie solidnej, grubej skóry z membraną to już przesada i „nadmarketing”.
Być może narażę się konserwatystom, ale godnym polecenia wyborem dla osób, które nie mają problemów z wykręcaniem nogi w kostce, będą płytkie buty trekkingowe. Często określane mianem „podejściówki”. To rozwiązanie pozwala na lepsze oddychanie stopy, czyli w efekcie mniejsze jej zmęczenie i większy komfort. Sam od kilkudziesięciu lat, również w mej pracy przewodnika latem, zazwyczaj chodzę w płytkich butach. Jeśli jednak mamy słabsze stawy i nierówna perć nie jest naszym naturalnym środowiskiem, to kupujmy buty sznurowane wyżej i trzymające kostkę.
Podejściówki mają też specjalne zastosowanie. W pierwotnym założeniu były to buty przeznaczone dla wspinaczy do podejścia do miejsc w ścianie, gdzie zaczynają się większe trudności i gdzie należy przebrać buty na wspinaczkowe. Dlatego też są przystosowane do pokonywania niewielkich trudności wspinaczkowych. Mają zwężone noski i w przedniej części podeszwy tzw. “climbing zone”. Dzięki temu doskonale nadają się na ubezpieczone ścieżki górskie zwane też “via ferraty”.
Jak wspomniałem na początku – buty podejściowe dobrze sprawdzają się w warunkach letnich na polskich szlakach, ale też w miejscach, gdzie nie zalega śnieg (via ferraty).
Chyba najważniejszą cechą, bo wpływającą na nasze bezpieczeństwo, jest podeszwa buta. Tu muszę być brutalny – nie oszczędzajmy i nie kupujmy wynalazków. Ze swojej praktyki wiem, że firma Vibram osiągnęła najwięcej w swoim dążeniu do stworzenia najlepszej podeszwy, która dobrze sprawdza się w różnych warunkach. Niektóre podeszwy innych marek będą nieźle spisywać się na suchej skale, ale gdy spadnie deszcz, to zaczniesz krzyczeć: „zdejmijcie mi łyżwy”!
Nie bez znaczenia jest sam kształt podeszwy. Muszą być wydatne ząbki, bo inaczej but nie będzie trzymać na żwirkach i trawkach. Plaskate podeszwy dobre są do wyczynu czyli wspinaczki. Turyści powinni iść w solidny protektor. Całkiem jak w F1. Co dobre na bolidzie, to nie dobre na Yarisce 🙂
Nie zapominajmy też, by nasz protektor miał prawdziwą piętę a nie zaokrąglenie w miejscu pięty, bo nie będzie dobrze trzymał na zejściu, zawłaszcza na trawkach i żwirkach. Zaokrąglone pięty są do biegania i marszu po asfalcie.
Po każdym powrocie z gór powinniśmy buty lekko rozsznurować i wyciągnąć wkładki celem przesuszenia. Zapobiega to zjawisku „wilgotnego buta nazajutrz” i zabójczego dla towarzyszy trekkingu smrodu.
Buty najlepiej myć (z zewnątrz, nie moczyć całych) czystą wodą i następnie zakonserwować odpowiednim preparatem do tkaniny, nubuku czy skóry licowej. Nie wolno pozostawiać butów brudnych, bo np. jeśli wędrujemy po Tatrach Zachodnich, to takie błotko wapienne może być lekko żrące dla naszych butów.
Ważnym uzupełnieniem obuwia są oczywiście skarpety. Dziś nie ma problemu z doborem nowoczesnych i trwałych skarpet. Trochę one kosztują, ale warto zainwestować. Czasem na skarpety wydaję jedną czwartą ceny butów! Taka inwestycja opłaci się wygodą, suchością, brakiem obtarć i komfortem termicznym. Mogę spokojnie polecić produkty firmy Lorpen (też mi nie płacą), tylko trzeba dokładnie przeczytać opisy produktów i dobrać skarpety do celów trekkingowych.
Zobacz też: Jakie buty wysokogórskie wybrać?
Jarek „El Comandante” Figiel