Fasil Ghebbi – kompleks wspaniałych zamczysk w Gonderze, dawnej stolicy Etiopii, przywodzi na myśl Szkocję. Miejsce to wybrane zostało na stolicę i siedzibę cesarza z powodu łagodnego klimatu oraz sporej wysokości nad poziomem morza, dzięki której nie występuje tu malaria.
Pierwszy zamek postawił tutaj cesarz Fasilides, zwany tym, któremu kłania się cały świat. Drugi pałac oraz bibliotekę dobudował jego syn – Johannes I – ten, któremu kłaniają się dziesiątki tysięcy. Kolejny zamek wybudował jego następca Ijasu Wielki – ten, któremu kłania się ziemia.
Ten ostatni ufundował również…
…kościół Debre Birhan Selassje, przebudowany po stuleciu przez cesarza Ijasu II, gdy oryginalny kościół spłonął od uderzenia pioruna.
Mało brakowało, by pod koniec XIX wieku niepozorną świątynie zniszczyli po raz drugi mahdyści z Sudanu. Na szczęście zostali oni przegonieni przez nietypowe wojsko – rój pszczół pod wodzą Archanioła Michała.
Do dzisiaj zresztą kościoła strzeże ponad stu dwudziestu cherubinów. Nic nie umknie przed spojrzeniem ich czujnych, czarnych oczu.
Zaraz za Gonderem, przy drodze w Góry Simien, leży przedziwna antyatrakcja turystyczna, a mianowicie wioska Felaszów, etiopskich Żydow z niezmiernie interesującą synagogą, tak z zewnątrz…
…jak i od wewnątrz.
Zatrzymuje się tu na kilka minut każdy autokar i mikrobus z farendżimi w środku. Wszyscy wysiadający natychmiast otoczeni zostają przez dzieci sprzedające plecione koszyki, niklowe bransoletki, pudełka na drugie śniadanie z koziej skóry oraz oryginalny suwenir z tych okolic: szkatułkę w kształcie łóżka w której po otwarciu ukazują się leżąca królowa Saby oraz król Salomon. Cały spacer po wiosce odbywa się w otoczeniu wianuszka małych sprzedawców, bombardujących turystów tymi samymi pytaniami. Dzieciaki są świetnie przygotowane do konwersacji, gdyż w szkole na angielskim uczą się na pamięć jak się rozmawiania z turystami, a na geografii poznają nazwy wszystkich europejskich stolic.
Rozmowa zawsze wygląda identycznie:
– Hello mister/madame! – kiedyś dzieciaki krzyczały you! you!, teraz już wiedzą, że lepiej działa “proszę pana! proszę pani!”. – Skąd pan jest?
– Z Polski – odpowiada turysta z Polski.
– Polska! To bardzo miły kraj! Mam brata/kolegę w Warszawie!
Jeśli ktoś mówi niewyraźnie i dziecko usłyszało Holland, kolega mieszka w Amsterdamie. Dzieciaki te mają w ogóle dość rozległą sieć kontaktów w całej Unii Europejskiej. Jeśli powiedziało się “Niemcy”, kolega studiuje w Berlinie, jeśli “Francja” to w Paryżu, jeśli turysta jest z Belgii, to kolega małego biznesmena pracuje w Brukseli. Nie działa w ten sposób bodaj tylko Albania, Ukraina, Słowacja i kraje bałkańskie. Jeżeli chodzi natomiast o geografię Afryki i stolice afrykańskie to nikt nie wie nic i nie jest tym zagadnieniem szczególnie zainteresowany. Zresztą mało który Etiopczyk uważa, że mieszka w Afryce.
– Pierwszy raz w Etiopii? Podoba się panu? – kontynuuje dzieciak. – Jestem studentem…
We wiosce Felaszów studentami są wszystkie berbecie gdzieś od piątego-szóstego roku życia. Bycie studentem upoważnia bowiem do otrzymania od turysty pieniędzy na długopisy/zeszyty/przybory/książki do szkoły.
Dzieciaki mówią po angielsku całkiem dobrze i można by było z nimi fajnie porozmawiać, gdyby nie fakt, że każdy z farendżimi mówi według tego schematu i konwersacja ogranicza się do odpowiadania na te same pytania w tej samej kolejności i wielokrotnych grzecznych odmów zakupienia asortymentu lub skorzystania z usługi polegającej na wymianie drobnej sumy pieniędzy na nic.
Pod tym względem o wiele przyjemniejsze są miejsca, gdzie sprzedaż pierdołek przez dzieci nie stanowi trzonu lokalnej ekonomii, czyli góry. W takich wioskach jak Chiro Leba w samym sercu gór Simien najczęściej przybija się wszystkim dookoła piątki, a jak ktoś chce pogadać, to z ciekawości, co to za śmieszne stwory przybyły.
W wiosce Felaszów można też poobserwować z bliska “prawdziwe życie” mieszkańców Etiopii. Na przykład wypiekanie indżery za co wypiekająca życzy sobie 100 birrów, czyli mniej więcej 17 zł. Nawet na warunki europejskie jest to całkiem niezła ceną za przygotowanie w dwie minuty dania, które można potem zjeść samemu.
Ilu we wiosce Felaszów żyje Felaszów, zapytacie. To dobre pytanie. Ani jednego.
We wiosce Felaszów już dawno nie ma Felaszów. Większość Etiopskich Żydów została wywieziona samolotami do Izraela w ramach Operacji Mojżesz i Operacji Jozue w połowie lat 80. (podczas wielkiej klęski głodu) oraz Operacji Salomon w 1991 roku (wojna domowa, niepokoje w Erytrei). Nieliczni Felaszowie, którzy pozostali w tych okolicach mieszkają w centrum Gonderu. Wioska składa się w stu procentach z etiopskich sprzedawców pamiątek. Turyści chcą wioskę Czarnych Żydów, więc ją mają. Lwia część ruchu turystycznego w Etiopii to przecież wycieczki z Izraela. Brak wioski Felaszów na ich drodze byłby tragicznym niedopatrzeniem.
Największym miastem Etiopii jest stolica. W Addis mieszka najprawdopodobniej około 5 milionów ludzi. Milion mieszkańców ma jeszcze zapewne Dire Dawa. Pozostałe większe miasta jak Gonder, Bahir Dar, Mekele czy Nazret są porównywalne wielkością do Lublina bądź Bydgoszczy. 100 000 mieszkańców przekracza jakieś dwadzieścia miast. Łatwo wyliczyć, że ponad 80 milionów mieszkańców Etiopii żyje na wsi i w małych miastach, różniących się od wsi jedynie większą gęstością zabudowy.
Gdy tylko wyjedzie się z ruchliwych centrów Addis, Gonderu czy Bahir Dar samochody nagle znikają. Nawet w większych miastach zresztą lwia część transportu to mikrobusy i tuk-tuki, zwane tutaj badżadż od nazwy produkującej je indyjskiej firmy. Już w miastach wielkości Zakopanego na ulicach wszyscy chodzą na piechotę, ewentualnie poruszają się na osłach lub mułach. Mikrobus należy do rzadkości, a terenowe auto z napędem 4×4 na pewno wiezie w środku turystów. Bus widoczny przez przednią szybę oczywiście wiezie nasze bagaże. Zbliżamy się do Debarku, obowiązkowego przystanku przed startem w Góry Simien.
Tutaj zjemy ostatnią indżerę przed wyruszeniem w góry i odwiedzimy dyrekcję parku narodowego.
W siedzibie Parku Narodowego Gór Simien w Debarku na ścianie wisi portret miłego, starszego pana z siwą brodą. Jest to Clive William Nicol – Walijczyk z pochodzenia, a z wyboru obywatel Japonii, pisarz i działacz na rzecz ochrony i przywrócenia naturalnego składu gatunkowego japońskich lasów. Tytus Chałubiński tych gór.
Nicol pracował zaraz po studiach pod koniec lat sześćdziesiątych jako strażnik przyrody w Etiopii. To właśnie on bardzo przyczynił się do utworzenia w górach Simien parku narodowego w 1969 roku. Nie była to łatwa praca, gdyż duża część pieniędzy została zdefraudowana przez polityków na rożnym szczeblu, a lokalna ludność nie zawsze odnosiła się do młodego strażnika przyjaźnie (przeżył dwie próby zabójstwa).
Po trzech latach, już po powrocie do Kraju Kwitnącej Wiśni, opublikował książkę o pracy w Etiopii, zatytułowaną From the roof of Africa, która znacząco przyczyniła się do rozpropagowania parku, jego przyrody i całego kraju rządzonego przez cesarza Hajle Selassje wśród anglojęzycznych czytelników.
W 1978 roku góry Simien zostały włączone na listę światowego Dziedzictwa UNESCO jako jedno z pierwszych dwunastu miejsc na świecie. Głównym sponsorem parku od końca lat 90. są Austriacy. To dzięki ich staraniom i pieniądzom odbywa się szkolenie przewodników czy budowa infrastruktury turystycznej (na przykład kibelków).
W siedzibie parku wypełnimy wszystkie formalności, opłacimy pozwolenia oraz lokalnego przewodnika i dwóch uzbrojonych w karabiny, którzy będą nam towarzyszyć przez cały tydzień spaceru po Dachu Afryki.
Koniec części pierwszej, wyżynnej. Część druga – górska nadejdzie wkrótce.
Hubert Jarzębowski
Przewodnik tatrzański. Autor powieści “Carolus Victor” (carolusvictor.blogspot.com) oraz świeżo wydanego eseju “Cmentarz Symboliczny pod Osterwą. Duchy Miejsca”. Tłumacz książki Diny Štěrbovej “Tęsknota i przeznaczenie. Pierwsze kobiety na ośmiotysięcznikach”. Prowadzi wycieczki dla biura exploruj.pl.