Oczywiście jest noc. I ciemno, jak to w nocy. Obudził mnie delikatny dzwonek alarmu, ale mi to wystarcza, bo zawsze mam czujny sen. Zapalam latarkę podwieszoną pod sufitem namiotu. Dotykam ścianek i czuję, że są wilgotne, ale nie mokre. Dobrze, nie pada. Powoli wyzwalam się od objęć śpiwora i ubieram nie wychodząc z namiotu. Od razu ubieram lekkie nieprzemakalne spodnie i takąż kurtkę. Wychodzę z namiotu i patrzę w górę pomiędzy koronami potężnych drzew. Widać gwiazdy. Jest naprawdę dobrze. Nie zanosi się na deszcz w ciągu najbliższych godzin. Jesteśmy na zboczach wulkanu Tambora, w ramach programu trekking Indonezja. Po dwóch dniach drogi pod górę najpierw przez morze drewnianym kutrem, potem na motorach aż wreszcie pieszo przez dżunglę, wreszcie dziś szansa na szczyt.
Wracamy do naszego poranka. A właściwie jeszcze nocy. Dosznurowuję jeszcze buty oraz doły spodni tak by ograniczyć pole manewru pijawkom i ruszam w stronę tlącego się jeszcze od zeszłego wieczora ogniska. Przy nim krząta się już nasz kucharz i jego pomocnik. Gotują herbatę i pakują skromne racje żywnościowe na atak szczytowy na Tamborę. Racje są skromne bo dzień wcześniej nasi porterzy, lokalsi z wyspy Sumbawa powyjadali, a może i gdzieś pochowali, sporą część naszego prowiantu. Podobnie z zapasami wody. Znaczna ich cześć po prostu wyparowała, razem z opakowaniami. Tutik, nasz organizator, ostrzegał mnie że tubylcy są trudni we współpracy i nie bardzo godni zaufania. Na szczęście z tego co zostało i z naszych własnych plecakowych zapasów udało się sklecić wystarczające „szturm-żarcie”. Trochę gorzej z wodą ale ponieważ nie będzie gorąco, to nam wystarczy. Już wcześniej podjąłem decyzję, że ze szczytu zejdziemy długim marszem wprost do wioski u stóp wulkanu, więc już nie będziemy zaprzątać sobie głowy zapasami.
Po dwóch kwadransach przygotowań ruszamy w górę. Pierwszy idzie Mały, nasz przewodnik, który nota bene jest sam tu pierwszy raz. Ja idę zaraz za nim i dalej reszta grupy. Nasz Indonezyjski medyk zamyka pochód.
Droga do szczytu nie powinna nam przysporzyć problemów technicznych, to wiem z nielicznym opisów. Nie wiemy jednak ile zajmie nam ona czasu, bo informacje od naszych przewodników są bardzo niepewne. Dzień wcześniej moją decyzją podnieśliśmy miejsce noclegu z POS3 do POS4 na wysokość 1877 metrów. Obawiałem się że położony 200 metrów niżej obóz trzeci jest za daleko od mającego wysokość 2850 metrów szczytu Tambory. Jak się okazało to była dobra decyzja, ten zaoszczędzony czas przydał się.
Wcześniej jednak kilka słów o samej górze. Wulkan Tambora nie należy do najwyższych wulkanów w Indonezji ale na pewno jest jednym z trudniej dostępnych i do tego bardzo tajemniczym. Tambora jest młodą górą. „Wyrosła” zaledwie 200 lat temu, tak wprost z morza. Ogromna erupcja, największa w całym ostatnim tysiącleciu na naszej planecie, utworzyła całkiem nową wyspę a potem półwysep należący do większej wyspy Sumbawa. Wielkie masy popiołów wyrzucane do stratosfery spowodowały że w Europie rok 1816 określany jest rokiem bez lata. Po prostu popioły przesłoniły słońce na wiele miesięcy. Krater Tambory jest najgłębszym kraterem na Ziemi i ma aż 1200 m głębokości. Do tego Tambora cieszy się wśród Sumbawian złą sławą. Mówią że to góra złych mocy. Twierdzą że wiele osób zaginęło na tym szczycie. Poszli do dżungli i nigdy nie wrócili, ich ciał też nie znaleziono. Kto by zresztą miał ich szukać? Mówią że czasami w nocy z bezkresnych lasów deszczowych pokrywających zbocza słychać głosy, których nie da porównać do głosów znanych im zwierząt. Uważają że ścieżki na zboczach są bardzo niebezpieczne bo często zarośnięte i łatwo je zgubić. Są też niespodziewane dziury, doły i uskoki w które można przez nieuwagę wpaść a potem trudno się z nich wydostać bez pomocy z zewnątrz.
Część z tego co słyszałem jest prawdą. Ścieżki faktycznie są nikłe, zarośnięte, często przegrodzone powalonymi pniami. Są też doły wymyte przez wodę lub wykopane przez dziki. Za to las przez który się idzie jest przepiękny! Prawdziwa tropikalna pierwotna dżungla. Idąc można sobie wyobrażać jak kiedyś wyglądała spora część naszej planety. Niezwykłej wielkości paprocie – drzewa sugerują, że za chwilę z gąszczu wychyli się pysk jakiegoś dinozaura. Muszę sobie przypominać że to Indonezja i zwykły trekking a nie Park Jurajski.
Wracamy do naszego ataku szczytowego. Pierwszym naszym celem jest POS5 na wysokości 2064 m.. Droga do niego już na początku pokazała, że łatwo nie będzie. Przedzieramy się wąziuteńką ścieżynką przez wysokie zarośla. Miejscami tworzą one dosłownie zielone sklepione tunele. Najgorsze były to gigantyczne pokrzywy wysokie na około 3 metry. Używam kija jak maczety by się przed ich dotykiem uchronić i trochę poszerzyć ścieżkę. Wilgotne trawy i liście oblepiały spodnie i buty mocząc je dokumentnie. Cieszę się że ubrałem spodnie z membraną. Butów jednak nic nie mogło już uratować przed przemoczeniem. Podejście jest umiarkowanie strome, tylko miejscami trochę mocniej trzeba było wspierać się na kijach. Tylko ten gąszcz, w światle latarek wygląda obco i groźnie.
Dość szybko bo po około 45 minutach docieramy do POS5. Tylko chwila na łyk wody, herbatnika i ruszamy dalej. Najpierw trzeba zejść na dno parowu po śliskich skałkach i potem znowu do góry bardzo stromym błotnistym zboczem. Wszyscy jesteśmy już solidnie przemoczeni i zmęczeni tym przedzieraniem się. Postanawiam sobie że następnym razem zatrudnię dobrego „maczetera” zamiast mniej przydatnego przewodnika. Na szczęście powyżej las zacz zanikać i weszliśmy w otwartą przestrzeń łąk górskich poprzecinanych gdzieniegdzie wulkanicznym gołoborzem i pasami skamieniałej lawy. Nad głowami świecą gwiazdy. Ogarnia nas powoli przenikliwy chłód. Krawędź krateru Tambory osiągamy jeszcze w całkowitych ciemnościach. Bardziej wyczuwam niż widzię wielką czeluść pode mną. Wiem, że musimy dostać się na szczyt na chwilę przed świtem, bo jeśli się spóźnimy, poranne chmury ciągnące od Morza Jawajskiego całkowicie przesłonią górę. I tyle będzie z widoków. Nie chcę też byśmy wyszli za wcześnie, bo zerwał się dość silny i zimny wiatr a część z ekipy jest solidnie przemoczona. Mimo kilku stopni na plusie temperatura odczuwalna jest niska. Przycupnęliśmy w małym zagłębieniu terenu osłonięci lawową turniczką od wiatru. Wyjmujemy resztki szturm-żarcia i termosy. Odliczam czas. Wg mnie wejście na szczyt z tego miejsca powinno nam zająć około 30 – 40 min. Tak więc o w pół do szóstej zarządzam marsz. Faktycznie starczyło nieco ponad 30 minut by stanąć na szczycie Wulkanu Tambora – 2850 m. Niewielki wierzchołek wieńczy kilka głazów i zatknięty pomiędzy nimi drewniany drąg. Nic więcej. Krzysiek wyciąga Polską flagę i dowiązuje do tego prowizorycznego masztu. Silny wiatr rozwinął ją natychmiast. Ponieważ słońce właśnie wschodzi robimy grupowe zdjęcie w jego pierwszych promieniach. Ilu Polaków mogło tu wcześniej przed nami? Kilku? Kilkunastu?
Rozglądam się po widnokręgu. Nasz szczyt tkwi w koronie rozległego krateru i niewątpliwie był najwyższym punktem całej góry. Przypomina wielką Bieszczadzką połoninę z ogromną dziurą pośrodku. Średnica krateru ma około 6 km. Próbuję zaglądnąć do jego wnętrza korzystając ze światła dziennego. 1200 m niżej dostrzegam jeziorko oraz jakieś snujące się dymy. W końcu to czynny wulkan. Ostatnia poważna erupcja była w 1967 roku.
Nad przeciwległą północno – zachodnią krawędzią krateru gruby kożuch chmur, zbiera się już w postaci wału, takiego jak u nas w Tatrach przed halnym. Pojedyncze jęzory wlewają się już do jego wnętrza. Weszliśmy na szczyt w dobrym momencie, jeszcze 20 min i nie było by nic widać!
Powili zaczynamy zejście. Gdzieś nisko pod nami rozpościera się zielona dżungla, która dalej przechodzi bezpośrednio w niebieskawe morze oblewające naszą górę prawie ze wszystkich stron. Moje stopy szurają miejscami po skale miejscami po wulkanicznym czarnym piachu a ja rozmyślam jakie zagadki skrywa w sobie ta plątanina zieleni, jaką historię mogły by opowiedzieć widziane w oddali wyspy archipelagu? Na pewno jeszcze w te rejony kiedyś wrócę. Do wschodniej Indonezji. Tu jest prawdziwy świat. Inny niż na plażach Bali. Surowy, wymagający wysiłku i wyrzeczeń. Ale jakże prawdziwy i pociągający. I ciągle pełen tajemnic.
Jarosław Figiel
Informacja
Wejście na szczyt Tambora odbyło się 8 czerwca 2017 roku w ramach wyprawy Exploruj.pl – trekking Indonezja. Inne fascynujące wulkany Indonezji zdobędziesz w ramach naszego trekkingu do tego kraju. Link do programu: https://www.exploruj.pl/wyprawy/krawedzi-nieba-piekla-wulkany-indonezja/